Przejście Gór Słowacji z Frekim
Jeśli nas śledziliście latem i wczesną jesienią na naszych socialach, możecie pamietać wilkopodobnego Frekiego i Karpaciary, czyli Marię i Igę. W lipcu dziewczyny rozpoczęły długi trudny trekking po Łuku Karpat. Na ostatni miesiąc wędrówki dołączył do nich Freki i tak trekking przerodził się w dogtrekking.
Zapraszamy do relacji Marii Chrostowskiej!
Łuk Karpat
Od 10 lipca do 4 października 2023 r. zrealizowałam moje marzenie – przeszłam Łuk Karpat. Jest to łańcuch górski który liczy 2000 – 2500 km i przebiega w poprzek 4 kraje: Rumunię, Ukrainę, Polskę i Słowację. W podróży towarzyszyła mi Iga oraz (we fragmencie) Freki. Podróż relacjonowałyśmy na bieżąco w social mediach na profilu Karpaciary.
Łuk Karpat to długodystansowy szlak łączący Orsovę i Bratysławę, jednak bez jednej wyznaczonej trasy. By przejść ten dystans, musiałam samodzielnie zaplanować jej przebieg, miejsca noclegów oraz aprowizację (inaczej: zaopatrzenie w artkuły pierwszej potrzeby, m.in. w żywność). Znaczna część trasy biegnie przez tereny zupełnie dzikie, pozbawione schronisk oraz miejscowości, w których można by uzupełnić zapasy. 90% nocy podczas trzymiesięcznego przejścia spędziłam więc w namiocie.

Były to cudowne trzy miesiące, w których okazało się, że wszystko czego potrzeba mi do przeżycia – sypialnia, spiżarnia, szafa na każdą pogodę oraz kuchnia – mieści się w kilkunastokilowym plecaku turystycznym.
Skąd pomysł by wędrować z psem?
Zawsze wychodziłam z założenia, że kiedy bierzesz psa pod swoją opiekę, dzielisz z nim swoje życie i pasje. Uważa się, że istnieje pewne podobieństwo między właścicielem a psem. Myślę, że ja i Freki jesteśmy podobni w dużej potrzebie ruchu i doświadczania przestrzeni. 😊 Jestem przewodniczką beskidzką i każdą wolną chwilę spędzam w górach. Freki z kolej urodził się w górskiej bacówce. Sądzę, że jesteśmy duetem stworzonym do wspólnych wędrówek i bardzo chciałam by uczestniczył w przejściu Łukiem Karpat. Pytanie, jakie sobie stawiała było tylko jedno – jak tego dokonać? W myślach przeprowadziłam pewną kalkulację…
Przejście całego dystansu razem z Frekim było wyzwaniem zbyt trudnym z wielu względów. W górach Rumuni wielokrotnie spotykałam psy pasterskie, często agresywne, a ich zachowanie względem psa-turysty byłoby zupełnie nieprzewidywalne. Przejście przez Ukrainę, również wydawało mi się karkołomne ze względu na obostrzenia dotyczące przewozu psów przez granicę. Polski odcinek – Bieszczady i Beskid Niski, zdawały się dobrym wyborem, jednak tam ograniczenie stanowiły restrykcje Parków Narodowych, które nie pozwalają na poruszenie się z psem.
Wybór zatem padł na Góry Słowacji – ostatni odcinek trasy. Duże wyzwanie ze względu na dystans, lecz równocześnie dość bezpieczny ze względu na wysoką urbanizację gór i bliskość miejscowości w przypadku, kiedy konieczna byłaby ewakuacja lub zorganizowanie pierwszej pomocy.
Przebieg trasy
Trasa, która szedł ze mną Freki biegła z Muszyny do Bratysławy i liczyła 470 km. Obejmowała 8 pasm górskich: góry Leluchowskie, góry Lewockie, Słowacki Raj, Tary Niżne, Wielką Fatrę, Strażowskie Wierchy, Pasmo Inovca oraz Małe Karpaty. Zajęła nam 18 dni.
Tutaj chciałabym podzielić się moim doświadczeniem i przemyśleniami na temat wędrówki z psem.

Wyposażenie
W doborze sprzętu na wyprawę z nieocenioną pomocą przyszła mi Iwona Michalik z hopdoga. Po przymiarce wielu różnych par szelek i plecaków wybór padł na szelki Rock Long, obrożę Cruise i smycz Touring Bungee Adjustable. Dodatkowo na wyposażeniu mieliśmy buty Long distance na wypadek uszkodzenia opuszek lub konieczności oszczędzania łap na trasie. Smycz przekładałam przez zmodyfikowane paski w pasie biodrowym mojego plecaka tak, aby mieć wolne ręce podczas marszu. Wyposażenie Frekiego doskonale sprawdziło się w boju.

Kolejnym rozwiązaniem, które wymagało indywidulanego podejścia było dobranie sakw, w których Freki sam mógł nosić zapas karmy na 2-3 dni drogi. Ostatecznie zostały one uszyte z cordury na zamówienie. Było to dobre rozwiązanie, które przede wszystkim odciążyło moje plecy. Freki jest psem, który waży 36 kg i dziennie zjadał około 800g karmy suchej (porcja powiększona ze względu na duży wysiłek). Na trasie, w małych słowackich miejscowościach, kupowałam paczki 2 lub 3-kilogramowe. Dodatkowo w sakwach nosił swoje miski i wodę.
Na obroży oraz na szelkach naszyłam haftowaną adresówkę na wypadek, gdyby Freki się zgubił. Na szczęście nigdy mu się to nie przytrafiło.
Wyposażyłam psa również w nawigator GPX. Niestety uważam, że w sytuacji awaryjnych, kiedy naprawdę jest potrzebny, nie sprawdza się. Kiedy Freki oddalił się ode mnie w lesie, a zdażyło się to raz podczas całej wędrówki, urządzenie oraz mój telefon był poza zasięgiem sieci, więc w czasie rzeczywistym niemożliwe było namierzenie jego dokładnej lokalizacji. Ryzyko, że pies odbiegnie, jest znacznie większe w miejscach dzikich, lasach, na wzgórzach i w jarach, gdzie jest więcej zwierzyny, która kusi instynkt psa. W terenach zurbanizowanych, gdzie sprawnie działa sieć komórkowa, ryzyko, że Freki odbiegnie, jest minimalne. Na szczęście, po nawoływaniach i gwizdach, po 25 minutach, Freki sam wrócił. Niemniej, sytuacja ta kosztowała mnie bardzo dużo nerwów. Na pewno zaletą urządzenia, jest możliwość odtworzenia trasy po czasie.
Góry Lewockie i Słowacki Raj
Początek trasy z Frekim zaplanowałam w Muszynie. Zrobiliśmy tam jednodniową przerwę w wędrówce i spotkanie ze znajomymi, którzy wirtualnie wspierali nas przez całą wcześniejszą podróż. Po 2 miesiącach rozłąki z Frekim byłam bardzo stęskniona jego psiego towarzystwa i równocześnie ogromnie podekscytowana faktem, że od tego momentu będzie uczestniczył w naszej przygodzie.
Pierwszy dzień wędrówki przebiegł przez Góry Leluchowskie, mało znane i zalesione pasmo na granicy Polski i Słowacji. Pod południu, kiedy wyszliśmy na otwarty teren naszym oczom ukazała się panorama Tatr Wysokich w złotym świetle zachodzącego słońca. Pierwszą noc w namiocie spędziliśmy koło Starej Lubowli nad brzegiem Popradu.
W kolejnych dniach trasa biegła przez Góry Lewockie. Tam dopadły nas wrześniowe deszcze. W połowie dnia byliśmy już zupełnie przemoczeni, na mapie dostrzegłam miejsce oznaczone jako schronisko. Zapukałam, otworzył mi tęgi wąsaty mężczyzna w koszuli moro. Zaprosił mnie do środka, ale odparłam że bez psa nie wchodzę. Po chwili zastanowienia, wpuścił i mnie i Frekiego. Okazała się to chata myśliwska. Gospodarze poczęstowali mnie herbatą i jajecznicą smażoną na świeżo zebranych grzybach.
Na piecu podeschła kurtka, szelki i sakwy. Na gospodarze odchodnym nie omieszkali pochwalić się swoim trofeum łowieckim – wielkim rozpłatanym jeleniem na pace samochodu. Był to widok, który wolałabym sobie oszczędzić, ale dobrze wpisywał się w atmosferę tego dnia. Następnie zeszliśmy do Levoczy i przejechaliśmy kawałek miejskim autobusem do Spiskiej Nowej Wsi, by następnego dnia ruszyć w Słowacki Raj.

Szliśmy południową granicą Parku Narodowego do Dedynky. Zdecydowanie jest to odcinek, który wart jest polecenia poprzez urodę lasów bukowych. W planowaniu trasy przez Słowacki Raj wybierałam odcinki prostsze technicznie, za to pięknie widokowo.


Kolejnego dnia weszliśmy w zachwycającą dolinę Tisnawy, gdzie szlak pieszy wielokrotnie przecina wijąca się rzekę.
Ten dzień skończyliśmy w Telgarcie – miejscowości, z której otwierał się widok na kolejny etap naszej wędrówki – Tatry Niżne. Niestety tu spotkały nas pierwsze trudności organizacyjne. Okazało się, że sklepy są zamykane około godziny 18 i nie zdążyliśmy tego dnia zrobić zakupów. Po kolacji w jednym z barów ruszyliśmy rozbić namiot na skraju miejscowości. Już zmierzchało, gdy z jednej z bocznych uliczek wyskoczył na nas czarny pies i zaatakował Frekiego. Mimo, że Freki był na smyczy nie miałam czasu na reakcję i w szamotanie sama znalazłam się na ziemi podcięta przez kotłujące się psy. Po chwili z szarości wyłonił się właściciel nastawiony niewiele przyjaźniej, niż jego pies. Na szczęście najbardziej ucierpiał tylko mój telefon, który wysunął się z kieszeni spodni, kiedy upadłam. Całość trwała chwilę, ale dała mi dużo do myślenia – spotkania z takimi wolno biegającymi psami są niebezpieczne, a niestety w małych miejscowościach są codziennością. Jedyna strategią jaką mogłam przyjąć było przewidywanie. W momencie, kiedy zauważyłam psa, starałam się ustawić się miedzy Frekim, a intruzem. Nadbiegający pies jest zwykle znacznie mniej zainteresowany konfrontacją z człowiekiem niż drugim psem.

Rozbiłyśmy namioty niedaleko, w małym sosnowym zagajniku. Ta noc była bardzo wietrzna, przez co Freki był niespokojny i nie mógł spać. Zrywał się co chwila, wybiegał z namiotu i czujnie obserwował las. Mnie również to wybudzało, przez co następnego dnia byliśmy niewyspani. Aura poranka również nie zachęcała do dalszej wędrówki.
Mimo wszystko ruszyliśmy na Kralovą Horę (1946 m n.p.m), czyli pierwszy szczyt na głównej grani Tatr Niżnych. Po mozolnym podejściu, kiedy wyszliśmy poza linię lasu, wiatr tak nabrał na sile, że dalsza wędrówka była po prostu niemożliwa, a każda chwila spędzona w warunkach zacinającego deszczu i gradu groziła wychłodzeniem.
Jedyną rozsądną opcją była weryfikacja planów – zeszliśmy do najbliższego schroniska, a następnie zmieniłam przebieg trasy na szlak rowerowy, który szerokim trawersem ciął podnóże Tatr.


Planując długi trekking, brałam pod uwagę, że doświadczymy każdej pogody. To był ten moment, kiedy bezpieczeństwo i rozwaga wzięły górę nad realizacją założonego planu – nie udało nam się przejść głównym grzbietem Tatr Niżnych. Kolejne dwa dni to wspomnienie lasów i szutrowych monotonnych dróg skąpanych w deszczu. Czułam się na prawdę sponiewierana. Freki, mimo złej pogody, trzymał tempo, a jego obecność podnosiła mnie na duchu. Zdecydowałam, że po kilku dniach wędrówki w deszczu musimy się zregenerować w hotelu górskim.
Wielka Fatra
Dobre karty dał nam las na kolejnym odcieku trasy. Wielka Fatra zrekompensowała nam trudy poprzedniego tygodnia słońcem i pięknymi widokami. Był to też ostatni odcinek całego trzymiesięcznego przejścia o charakterze wysokogórskim.

Strażowskie Wierchy, Pasmo Inovca
Są to góry bardzo przyjazne wędrówce z psem. Góry maja kształt przypominający w panoramie piramidy – szpiczaste zielone kopuły o zaostrzonych czubkach, przedzielone szerokimi wypłaszczonymi dolinami. Nawigacja jest prosta, drogi szerokie, a szlaki dobrze oznakowane. Szczyty wychylają swoje skaliste głowy, by cieszyć wędrowca szerokim widokiem znad linii drzew. Co ciekawe, Strażov i Vapeć na ostatnich metrach podejścia mają skalisty charakter poprzez wapienną budowę. Była to mała próbka, jak Freki odnajdzie się we wspinaczce. Wyglądał, jakby czerpał bardzo dużo frajdy ze wspinania się na kamienie i skałki.




Małe Karpaty i finisz w Devinie
Przejście przez Małe Karpaty w zestawieniu z dotychczasową trasą, można porównać do przejścia przez zielony park podmiejski. Nie ma tam szczególnych wyzwań, jednak właśnie tam najmocniej odczuwaliśmy kulminację zmęczenia całą trasą i niewygodami podróży. Poza regularnym niedospaniem, dużym zmartwieniem stały się problemy z brzuchem Frekiego i męczące go od kilku dni biegunki. Moja apteczka była wyposażona w środki przeciwbiegunkowe, rozkurczowe oraz prebiotyki weterynaryjne, jednak częste zmiany karmy kupowanych w małych sklepikach i wysiłek bardzo osłabiły Frekiego.
Na szczęście nasza trasa dobiegła końca. Z Devina odebrał nas przyjaciel i podrzucił do Breclavia na bezpośredni pociąg do domu. Przyszedł czas na wytęskniony odpoczynek i regenerację.


Refleksja
Po upływie kilku miesięcy, kiedy piszę ten tekst, pomimo wielu trudności, które nas spotkały, czuję duszą radość ze wspólnej wędrówki. Ta przygoda niezwykle wzmocniła naszą więź i moje zrozumienie dla potrzeb Frekiego. Jest to młody pies w dobrej formie, a po odpowiedniej dawce odpoczynku wrócił do sił z nawiązką. Jest też znacznie uważniejszy na sygnały i komunikaty jakie mu wysyłam podczas codziennych spacerów. Myślę też że, przebywanie w przyrodzie jest dla psa otoczeniem bliższym jego naturze niż miejskie środowisko. Swoboda i przestrzenie jakich doświadczaliśmy jest naszym przepisem na szczęście.
