MUSHING ROMANTYCZNY I MĄDRY, CZYLI TRZEBA UMIEĆ SIĘ WYCOFAĆ
Przez cały tydzień śledziłam wieści płynące z Finnmarku, które (w odróżnieniu do Iditarod), są bardzo aktualnie i żywo relacjonowane na profilu Finnmarksløpet na Facebooku. Blisko połowa uczestników musiała zrezygnować z kontynuowania wyścigu, głównie ze względu na dobro psów. Czeska maszerka, Jana Henychová z nieukrywanym smutkiem i łzami w oczach opowiadała o wycofaniu się po tym, jak jej psy osłabły w wyniku wirusa i biegunki. Amerykanin, Dallas Seavey również zdecydował o niekontynuowaniu wyścigu po pokonaniu połowy trasy. Wirus dotknął wiele psów. Na podium zaś stanął Thomas Waerner, który w tym roku osiągnął dużo więcej. W jednym sezonie bowiem wygrał dwa znaczące wyścigi: Femundløpet (luty, 650 km) i Finnmarksløpet (marzec, 1200 km) co ostatnio zdarzyło się w zeszłym millenium. Dołączył tym samym do zacnego klubu, w którym dotąd byli jedynie Sven Engholm i Robert Sørlie.
Dokładnie rok temu, w Polityce można było przeczytać o 31-letnim Jakubie Słowiku (oficjalny fanpage: Arctic Cowboys), który jako pierwszy Polak ukończył Bergebyløpet, 350 – kilometrowy, ekstremalnie trudny wyścig psich zaprzęgów. Na starcie pojawiło się 25 zawodników, w tym tylko 4 spoza Skandynawii. Jakub linię mety przekroczył jako 14- ty. „Popełniłem na trasie milion błędów – przyznaje – ale nauczyłem się trzy razy tyle. A o to przecież chodziło”.
W sobotnie późne popołudnie, myśląc nad tekstem do tego artykułu i oglądając kolejne relacje z mety w Finnmark napisałam do Kuby z pytaniem, czy mógłby opowiedzieć mi trochę o mushingu i wyścigach – i liczyłam się z odmową, bo nie dałam mu wiele czasu. Nie chciałam klasycznych informacji jak w Wikipedii ani sprawozdania z wyścigów. Chciałam potwierdzenia własnych wyobrażeń, które swym początkiem sięgają do głowy 9-letniej dziewczynki zafascynowanej światem kniei i bezkresów opisywanych w „Szarej wilczycy” Olivera Curwooda. Dostałam to, co chciałam.
Kuba
zawody i maszerzy…
Dobry maszer szanuje psy i zawsze stawia ich dobro na pierwszym miejscu, niezależnie od wyniku. Nie zawsze też dobry maszer będzie dobrym sportowcem i odwrotnie: nie każdy sportowiec, nawet osiągając wysokie rezultaty, będzie dobrym przewodnikiem psów zaprzęgowych. Tak długo, jak będę pracować i żyć z psami, tak długo będę się ich i mushingu uczyć. A nawet dłużej.
Praca nie tyle z psami, co z turystami, uświadomiła mi, że regularność i wytrwałość mogą wszystko. W jednym sezonie zimowym z turystami pokonujemy około 2000 km na śniegu, na różnych trasach, często poprzecinanych innymi szlakami. Nie zawsze było tak, że psy słuchały, w którym kierunku skręcić, ale dzięki konsekwentnym ćwiczeniom teraz porozumiewam się z nimi bez problemu i zawsze słuchają poleceń głosowych.
polski i norweski mushing
Żyjąc z psami, pracując z nimi, człowiek rozwija się każdego dnia. W Polsce brakuje wyścigów non-stop, które cechuje potrzeba utrzymania maksymalnej liczby psów w dobrej kondycji. W krótkich zawodach liczy się natomiast szybkość. Dlatego tak ważne są całoroczne przygotowanie teamu pod wyścig i szczególna troska o psy w trakcie wyścigu.
Nie zauważam znaczących różnic miedzy polskim mushingiem a norweskim. W obu krajach jest wielu pasjonatów, sportowców i takich, którzy raz spróbowali Finnmarksløpet i dosłownie przepadli dla niego. To coś więcej niż wyścigi – to przygoda, która trwa nieprzerwanie kilka dni. Każdy sam rozkłada swój biwak, śpi pod rozgwieżdżonym niebiem, robi przeręble, aby nabrać wody. Po prostu przygoda.
Norwegia nauczyła mnie większego luzu do mushingu i wytrwałości. Biegając z psami granlandzkimi, nigdy nie ma się pewności, czego można się spodziewać. W zawodach sprinterskich liczy się każda sekunda, a to wszystko powoduje stres. Nawet po przejściu na dystanse mid mówiono mi, że duch sprintera mnie nie opuścił, bo nadal biegam pod górkę. Nauczyłem się też ciepło ubierać, bo w Norwegii nigdy nie wiadomo jak się zmieni pogoda za 15 minut. Dzisiaj uratowała mnie druga, zapasowa kurtka.
duma, taśma i pieniądze
Pamiętam, że tuż po pierwszym przyjeździe do Norwegii mój szef, Dag Torulf Olsen z dumą pokazywał mi dyplomy z wyścigów, na których zajął 20 miejsce. Dla mnie, przyzwyczajonego do typowych zwycięstw na 1-szym, 2-gim i 3-im miejscu, było to szokujące. Dopiero kiedy sam dotarłem do mety z pięcioma psami, po 350 kilometrach w saniach, zrozumiałem, że pokonanie tak długich dystansów i ukończenie wyścigu jest zwycięstwem samym w sobie.
Norwedzy mają swobodniejsze i bardziej praktyczne podejście do wykorzystywanego sprzętu. Nie afiszują się oklejonymi samochodami i lśniącymi wózkami. Mój szef ukończył Finnmarksløpet 1200 km z butem owiniętym taśmą izolacyjną – bo lubił te buty. Ze swoim 30-letnim doświadczeniem w zaprzęgach twierdzi, że używa gorszej odzieży sportowej, niż ja. A jestem tu dopiero od 4 lat.
Mushing nie należy do dochodowych biznesów. Owszem, na Alasce są osoby, które utrzymują się z trenowania psów, a psy i maszerzy mają swoich sponsorów. W Norwegii tylko kilku najlepszych maszerów może się utrzymać z psiej farmy bądź turystyki.
Koszt startu i przygotowań w tak dużych wyścigach jest ogromny, dlatego należy mierzyć siły na zamiary. Oczywiście nie można przewidzieć pogody czy nagłej zmiany stanu zdrowia psów, dlatego nieukończenie wyścigu nie jest powodem do wstydu. Pozostaje jednak pewien smutek ze względu na ogrom włożonego wysiłku, poświęconego czasu, finansów i nadziei. Ci, którzy dojeżdżają do mety są niezwykle wyczerpani z powodu braku snu, tracą nawet 10 kg swojej wagi. Na checkpointach najważniejsze jest zadbanie o psy, sprawdzenie ich kondycji, nakarmienie, kontakt z nimi. Dopiero potem myślą o sobie.
przede wszystkim: zabezpiecz się
Wyposażenie w wyścigu non-stop jest praktycznie takie same, jak na każdych zawodach tego typu. Głównym elementem jest ekwipunek do przeżycia przez następne 24h, czyli dodatkowe ubranie i buty, mapa, śpiwór, żywność dla maszera i dla psów, zapasowe światło, baterie, kurtki i przekąski dla psów, ciepły napój. Thomas Wearner na tegorocznym Finnmarksløpet zabrał ze sobą również przybory do szycia (red.: i wygrał).
uzależnienie
Dla mnie zawody długodystansowe to magia. Napięcie i emocje towarzyszące startowi znikają tuż po tym, gdy znajdziesz się na otwartej przestrzeni. To tutaj zaczyna się prawdziwy mushing – jesteś w swoim świecie, ty i twoje psy. Zawodnik, który mija cię dzisiaj, może pozostać w tyle za tobą pojutrze. Chłoniesz widoki i cieszysz się chwilą. Jeden z moich znajomych żartuje, że do hodowli wybiera tylko psy z ładnymi „tyłkami“ – bo podczas jazdy na 1000 km, stojąc na sanich, zady psów to nieustanny obrazek, muszą więc być ładne.
Zawody to również nauka i okazja do poznania ciekawych ludzi. Jeśli jest zabawa, wynik nie jest najważniejszy. Pierwsze pytanie, które usłyszałem od swego szefa po ukończeniu Bergebyløpet, to czy dobrze się bawiłem. Grunt to czerpać z tego sportu radość.
Mushing uzależnia, zawody z psami zaprzęgowymi wciągają. Jestes ty i psy. Wasz świat.